Wraz z cyfryzacją rzeczywistości, pojawiły się zarówno korzyści jak i szkody z niej wynikające. Cyberchondria to schorzenie nowego pokolenia, które polega na przesadnym umartwianiu się i doszukiwaniu objawów poważnych schorzeń. Nawet z pozoru normalne funkcjonowanie z małymi odstępstwami, jak ból głowy, czy omdlenia, są przez cyberchondryków interpretowane jako symptomy raka mózgu oraz wielu innych czarnych scenariuszy. Niewątpliwie jest to odmiana hipochondrii, związana z neurotyzmem oraz stanami lękowymi dzisiejszego pokolenia.
Jak to się stało?
Cyberchondria staje się o wiele bardziej popularna od klasycznej hipochondrii – wszystko dlatego, że wzmacnianie tego zaburzenia jest dosłownie na wyciągnięcie ręki i nic nie kosztuje. Dodatkowo możemy się umartwiać anonimowo, stąd nie ma poczucia wstydu, które może wystąpić w przypadku klasycznej hipochondrii, która jest po prostu zauważalna przez otoczenie.
Z powodu wielu, łatwo dostępnych i niestety mało wiarygodnych źródeł wiedzy, zdrowi ludzie przypisują sobie poważne choroby, które później próbują… samodzielnie leczyć. W momencie gdy potrzebują wsparcia lekarzy, np. do wypisania recepty, zaczyna się wojna. Lekarz, który na podstawie specjalistycznego badania oraz bogatej wiedzy, nie widzi podstaw do wypisania recepty, jest narażony na nieprzyjemne uwagi a nawet niekontrolowane napady agresji pacjenta.
Kto może zostać cyberchondrykiem?
Zaburzenie zwane cyberchondrią praktycznie bazuje na poczuciu lęku, które w momencie wyczytania absurdalnych diagnoz wzrasta do tego stopnia, że cyberchondryk niemal wierzy, że walczy o życie. Właśnie wtedy w jego organizmie wytwarza się hormon stresu oraz uaktywnia się instynkt przetrwania. Gdy lekarz nie chce współpracować, gdyż nie widzi ku temu podstaw, może być narażony na atak podobny do tego, gdy wygłodniałemu zabiera się z ręki kawałek pożywienia.
Brzmi niepokojąco? Owszem, jest się czego obawiać. Dosyć, że cyberchondrycy realnie cierpią, wyłączając się z dawnego życia, to dodatkowo przyjmują leki w ilościach, które realnie im szkodzą oraz stają się agresywni w stosunku do otoczenia. Co gorsza, zaburzeniu trudno postawić granice, kiedy właściwie się ono nim staje. Otóż na wielu portalach tematycznych oraz poradnikach można znaleźć wyssane z palca informacje nie poparte żadną wiedzą merytoryczną ani komentarzem eksperta. To oznacza, że każdy czytelnik kolorowych pism oraz każdy internauta jest narażony na podprogowe przyswajanie informacji wywołujących wilka z lasu. Później nic nie znaczące samobadanie: „co robić gdy nie ma czucia w palacach?”, „co oznaczają poranne omdlenia?”, „o czym świadczy ból głowy w okolicach skroni?”, aż granica zdrowej ciekawości zostanie przekroczona.
Nawet w klasycznych podręcznikach medycznych nie znajdziemy tak wielu możliwych schorzeń naraz, co w internecie.
Zamiast Doktora Google
Lekarzu, daj się odszukać. Niechaj osoby poszukujące uporczywie odpowiedzi na swoje pytania i obawy, trafią na kogoś kompetentnego, kto ich uspokoi i przekona, że wszystko jest w porządku lub warto zrobić profesjonalne badania zamiast diagnozować się samemu. Ciężar przesuwa się z marketingu bezpośredniego na komunikację przez internet. Dla pacjentów jest to wygodne rozwiązanie – nie trzeba być uprzejmym, nikt nie każe czekać w kolejce itp. Dlatego tak ważne jest, by doświadczeni lekarze znaleźli czas także na komunikację z internautami. Z resztą właśnie przez internet mogą oni pozyskać swoich przyszłych pacjentów. Zatem korzyści są obustronne.
Stąd też narasta potrzeba zakładania fanpage’ów przez lekarzy oraz prowadzenia blogów eksperckich. Profesjonalnie wyglądające witryny internetowe z pewnością ściągną ciekawskich, zapatrzonych w swoje rzekome schorzenia cyberchondryków. Nie czekaj dłużej, już dzisiaj przemyśl taktykę udanej komunikacji w Internecie.